Wydawałoby się, że po 1918 roku w Łodzi - jednym z głównych ośrodków ruchu robotniczego na przełomie XIX i XX wieku - los robotników ulegał z czasem coraz większej poprawie dzięki powolnej, ale stanowczej poprawie sytuacji gospodarczej w kraju. Faktycznie, po kilku wyjątkowo trudnych latach związanych z odbudową przemysłu po I wojnie światowej, a także po licznych zniszczeniach, jakie wywołały w mieście ostrzały artyleryjskie, miasto powoli odrabiało straty.
W 1925 roku ruszyła wreszcie zapowiadana od dawna budowa sieci wodno-kanalizacyjnej (to wtedy powstał na przykład słynny zbiornik, który znamy dziś jako <link 5795>Dętkę</link>), będąca symbolem cywilizacyjnego awansu miasta. Kolejne władze starały się kłaść nacisk na inwestycje poprawiające jakość życia. Łódź nie była jednak oczkiem w głowie władz centralnych, jej przemysł włókienniczy nie był uznawany za "strategiczny", i choćby dlatego nie skorzystała na większą skalę z państwowej pomocy. Mimo tego rozwijała się dość szybko - w ciągu zaledwie kilku lat po wojnie jej populacja "skoczyła" o ponad 100 tysięcy osób!
Generowało to jednak sporo problemów. O ile przemysł potrzebował siły roboczej, o tyle ze wzgędu na złą sytuację międzynarodową (zakaz, a potem ograniczenie handlu z Rosją radziecką) jego kondycja nie pozwalała fabrykantom na tak "wielkopańskie gesty", jak na przykład budowa mieszkań dla robotników na skalę, w jakiej działo się to w XIX wieku. Tę rolę musiało przejąć miasto.
O godne warunki bytowe
Kwestie mieszkaniowe były jedną z największych bolączek II Rzeczpospolitej i pozostały nimi aż do wybuchu II wojny światowej. Typowe zarobki robotnika niewykwalifikowanego w Łodzi rzadko przekraczały 80 złotych miesięcznie - dla porównania, średnia płaca w całym przemyśle włókienniczym wynosiła w 1929 roku 167 złotych. Przeciętny czynsz w tak zwanym mieszkaniu robotniczym (raczej drewnianym wielorodzinnym baraku niż czynszowej kamienicy) mógł wynosić po zaokrągleniu od około 17 do 20 złotych*, oczywiście po odliczeniu innych opłat stałych i danin publicznych.
Spore wpływy w Łodzi miały partie odwołujące się do idei niesienia pomocy klasie robotniczej - mowa tu zarówno o Polskiej Partii Socjalistycznej, jak i o narodowo-solidarystycznej Narodowej Partii Robotniczej. Gdy po morderstwie wywodzącego się z ruchu narodowego prezydenta Mariana Cynarskiego władzę w Łodzi objął Bronisław Ziemięcki z PPS, w Radzie Miejskiej znów zaczęto mówić głośno o potrzebie inwestycji w mieszkalnictwo.
W 1927 roku rozpisano konkurs na budowę nowych osiedli dla robotników. Wybrano dwie lokalizacje, położone z dala od ruchliwego i mocno zanieczyszczonego centrum miasta. Jedną z nich było świeżo przyłączone do Łodzi Nowe Rokicie. Drugą - rozległy i graniczący z resztkami lasu miejskiego teren karczowiska zwany Polesiem Konstantynowskim.
Konkurs rozpalił głowy architektów z całej Polski, a nadesłane prace przez długi czas komentowane były w prasie branżowej (część z nich pokazywano także na światowych wystawach). Wizje projektantów były niezwykle ambitne i nowoczesne, zgodne z panującym wówczas duchem modernizmu: funkcjonalna prostota łączyła się w nich z elegancją i solidnością wykonania, a na pierwszy plan wysuwały się kwestie związane z jakością życia mieszkańców.
Śmiałe wizje kontra rzeczywistość
Już w założeniach konkursowych stawiano na domy piętrowe i wielorodzinne, podkreślając wagę harmonijności i spójności założenia architektonicznego, form zieleni miejskiej, a także np. dostępu mieszkań do światła dziennego, czy odpowiedniego przewietrzania osiedla. Trzy zwycięskie projekty były w większości zgodne z wytycznymi postawionymi przez Miasto, jednak według komisji konkursowej niemal każdy z nich miał przynajmniej jeden mankament lub wadę - co gorsza w każdym przypadku była to wada, która nie występowała w kolejnej z prac i odwrotnie.
Wszystkie trzy miały jednak coś wspólnego: były zwyczajnie zbyt drogie jak na budynki, w których głównymi lokatorami mieli być słabo opłacani robotnicy. Skoro władze nie chciały odbijać sobie tych kosztów przez podwyżkę czynszów, pozostało im tylko... zignorować wyniki konkursu. Nagrodzono oczywiście zwycięski projekt Stanisława Manasterskiego, ale o faktyczną realizację planu osiedla poproszono autorów prac, które zajęły drugie i trzecie miejsce. Mieszanka obu projektów różniła się więc od ich pierwotnych założeń, ale przechadzając się po osiedlu nawet dziś, możemy z całą pewnością powiedzieć, że nie było to budowanie "po kosztach".
Aby zabezpieczyć budżet inwestycji na Polesiu Konstantynowskim, zrezygnowano z budowy kolonii na Nowym Rokiciu. Ogłoszono, że 20 bloków mieszkalnych zostanie w pełni wykończonych i oddanych do użytku w lutym 1929 roku, zaś w ciągu następnych lat powstanie kolejnych 10. Na patrona osiedla wybrano dawnego partyjnego towarzysza Ziemięckiego, weterana Rewolucji 1905 i członka Organizacji Bojowej PPS, straconego w warszawskiej Cytadeli Józefa "Montwiłła" Mireckiego.
Do pracy przystąpiy dziesiątki polskich i żydowskich robotników budowlanych oraz bezrobotnych skierowanych na tzw. roboty interwencyjne. Z dzisiejszej perspektywy tempo ich pracy wydaje się szalone, jednak należy pamiętać, że w tamtych czasach nie trzeba było liczyć się z wieloma normami, które obowiązują obecnie. Budowniczowie osiedla nie byli również zachwyceni warunkami swojej pracy, czemu dawali wyraz dość spontanicznie: zdarzało się, że np. na świeżo wstawianych drzwiach zapisywali kąśliwe i niecenzuralne uwagi dotyczące swoich majstrów i brygadzistów, a niektórzy dzielili się ze światem swoją znajomością kanonu rewolucyjnych i socjalistycznych pieśni. Przed inspekcją zamalowywano jednak tę twórczość nową warstwą farby.
Sporą część bloków z pierwszego etapu udało się ukończyć w terminie, jednak już na początku 1929 roku ekipa prezydenta Ziemięckiego, by ratować swoją pozycję w Radzie Miejskiej, postanowiła obciąć część środków na budowę osiedla, w związku z niekorzystną prognozą zadłużenia i przeładowania budżetu inwestycjami**. Najgorsze czaiło się jednak tuż za rogiem: w październiku tego samego roku krach na Wall Street w Nowym Jorku spowodował gwałtowne załamanie światowej gospodarki i potężne tąpnięcie w łódzkim przemyśle (co doprowadziło do znacznej utraty majątku nawet tak potężną rodzinę, jak Scheiblerów). Już na początku następnego roku echa kryzysu dotarły do budowniczych osiedla, skarżących się na coraz wyższe ceny materiałów. Aby wywiązać się z umów, przełożono termin oddania kolejnych bloków aż na rok 1931, jednak i w tym czasie nie udało się zrealizować kilku budynków w północno-zachodniej części osiedla. Ta wyrwa w zabudowie pozostała tam do dziś - jej granicę wyznacza linia garaży.
Kryzys zniszczył również marzenia o tanich mieszkaniach dla robotników. Aby pokryć długi zaciągnięte na poczet tej inwestycji, postanowiono znacznie podnieść czynsze. Ci, którzy zdążyli się już wprowadzić, zorientowali się, że nie są w stanie utrzymać się tu z robotniczej pensji. Miesiąc w miesiąc osiedle opuszczali kolejni lokatorzy, a w ich miejsce napływali ci, którzy cieszyli się odrobinę większymi zarobkami.
Kryzys pogrzebał również prezydenturę Ziemięckiego, który stracił całkowicie zaufanie Rady Miejskiej i musiał ustąpić ze stanowiska przed końcem kadencji. Chaos pogłębił tzw strajk włókniarzy, któremu prezydent udzielił publicznego poparcia (!).
Awangardowa socjeta
Nazwy osiedlowych ulic to hołd dla działaczy, polityków, czy żołnierzy związanych dawniej z Polską Partią Socjalistyczną - Ksawerego Praussa, Gustawa Daniłowskiego, Henryka Barona, czy wybitnego teoretyka i historyka ruchu związkowego Feliksa Perla. Nic więc dziwnego, że na osiedlu zamieszkało również sporo weteranów z OB PPS, lub dawnych legionistów. Całkiem sporo mieszkań wynajmowali kolejarze, czy urzędnicy miejscy (co pokazywało także skalę nepotyzmu - w czasie prezydentury Ziemięckiego w Magistracie przybyło ponad 700 urzędników, w większości z PPS).
Wygodne i funkcjonalne mieszkania z bieżącą wodą, elektrycznością i kanalizacją znalazły jednak różnych amatorów. Najbardziej barwną i ciekawą ich grupę stanowili... łódzcy artyści. Ci, których zarobki nie wystarczały raczej na eleganckie apartamenty przy Piotrkowskiej, docenili doświetlenie mieszkań na osiedlu Mireckiego, które znacznie ułatwiało pracę na przykład malarzom i grafikom. W ślad za nimi sprowadzali się na osiedle także krytycy sztuki, dziennikarze, czy animatorzy życia artystycznego.
Najbardziej znanymi i pamiętanymi do dziś lokatorami osiedlowych mieszkań byli Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński. Ona - rzeźbiarka, twórczyni koncepcji rzeźby jako przedłużenia nieskończonej przestrzeni. On - malarz, twórca unizmu, pracujący nad własną teorią widzenia. Ich wspólne mieszkanie w bloku przy Srebrzyńskiej 75 było, według relacji sąsiadów, pomalowane w taki sposób, by kolor ściany podkreślał funkcję danej cześci pokoju. Nie zachowały się żadne zdjęcia, ale z opisów Anny Wegner-Sumień wynika, że były to kolory podstawowe, używane przez Kobro w jej najbardziej znanych rzeźbach***. Pewnym jest, że artyści musieli stoczyć niejedną batalię z zarządem osiedla, który krzywo patrzył na tego typu przejawy inwencji.
Po wojnie i po rozwodzie ze Strzemińskim, Kobro wróciła na osiedle razem z córką Niką. Do dziś osiedlowa biblioteka nosi jej imię. Kolekcja sztuki awangardowej, którą jeszcze przed wojną małżeństwo przekazało miastu, stała się zaczątkiem dzisiejszego <link 5798>Muzeum Sztuki</link>. Jego faktyczny twórca - Marian Minich, również mieszkał na osiedlu Mireckiego.
Wśród innych mieszkańców warto wymienić także twórcę techniki heliograficznej Karola Hillera, grafika Leszka Rózgę oraz malarza Feliksa Paszkowskiego. Bliskość tak dużej liczby wyjątkowych artystycznych osobowości tworzyła unikalny klimat sprzyjający twórczemu fermentowi, ale z pewnością nie przystawała do wyobrażeń o osiedlu dla robotników. Co ciekawe, wielu z wymienionych wyżej artystów miało poglądy raczej dość lewicowe: sam Hiller był członkiem organizacji broniących praw obywatelskich, a także... Komunistycznej Partii Polski.
Koszmar wysiedleń i powojenne powroty
Już w pierwszych dniach po wybuchu II wojny światowej Łódź została formalnie wcielona do III Rzeszy. Oznaczało to, że jej teren miał stać się "oczyszczony" z mieszkańców narodowości np. polskiej i żydowskiej. Okupująca miasto od września 1939 roku armia niemiecka jeszcze w tym samym roku została zaangażowana do akcji związanej z "tworzeniem przestrzeni życiowej" dla Niemców. Pierwszą częścią tego planu była tzw. <link https://pl.wikipedia.org/wiki/Intelligenzaktion_Litzmannstadt _blank>Intelligentzaktion Litzmannstadt</link> - brutalne moderstwa dokonane na przedstawicielach tzw. inteligencji dokonane w listopadzie. Drugą - fala wysiedleń, która szczególnie mocno dotknęła mieszkańców osiedla Mireckiego.
W grudniu 1939 rozpoczęły się pierwsze masowe wypędzenia z osiedla - wcześniej wyrzucano z mieszkań jedynie Żydów i działaczy politycznych (Karol Hiller został najprawdopodobniej rozstrzelany w lesie pod Lućmierzem). Przez następne tygodnie "zbierano" kolejne grupy mieszkańców i pod bronią kazano im opuścić lokale, dając im jedynie 15 minut na spakowanie najbardziej potrzebnych rzeczy. Większość z nich skierowano do tak zwanego obozu przejściowego, który znajdował się w dawnej fabryce Gliksmana przy Łąkowej 4. W koszmarnych, uwłaczających godności ludzkiej warunkach, w nieogrzewanych halach koszarowano setki osób, segregując ich według wieku i rasy, by z czasem wywozić ich na tereny Generalnego Gubernatorstwa, do obozów pracy, lub w głąb Rzeszy, w celu ich germanizacji.
Nowoczesne i funkcjonalne bloki znalazły nowych lokatorów: byli to przede wszystkim Niemcy z krajów bałtyckich (tzw Baltendeutsche), Wołynia, Bukowiny i Besarabii. Jedną z nielicznych pamiątek po ich pobycie są zachowane jeszcze gdzieniegdzie na ścianach budynków oznaczenia z liter LSR (Luftschutz Räume), wskazujące drogę do schronu przeciwlotniczego. Na szczęście na osiedle nie spadła ani jedna bomba.
Doświadczenia wysiedleń stały się jednym z elementów spajających społeczność osiedla po wojnie. Tym, którzy przeżyli jej koszmar, udało się wrócić do dawnych mieszkań. Do dziś ich krewni i potomkowie stanowią jedną z najbardziej zgranych i najlepiej zorganizowanych społeczności osiedlowych w mieście.
W czasach PRL otoczenie osiedla z wolna modernizowało się - powstały nowe asfaltowe drogi, w 1949 ukończono budowę tramwaju na Złotno, który przebiegał także wzdłuż ulicy Srebrzyńskiej, a między blokami powstała wreszcie placówka szkolna z prawdziwego zdarzenia, która istnieje tam do dziś. W charakterystycznym, zielonym baraku przy ulicy Perla, w którym kiedyś mieściła się suszarnia, możemy znaleźć osiedlową Izbę Pamięci. Jeśli chcemy zobaczyć kilka unikalnych fotografii, zapoznać się z biografiami mieszkańców, lub przekonać sie na własne oczy, jak wyglądał przedwojenny prysznic z ciepłą wodą, możemy odwiedzić to miejsce. Izba nie ma reagularnych godzin otwarcia, ale często organizuje wydarzenia kulturalne. Można też poprosić Radę Osiedla o możliwość jej zwiedzenia.
Ciekawostki
O osiedlu Montwiłła-Mireckiego napisano niejeden artykuł i poświęcono mu sporo miejsca w kilku książkach. Warto jednak wspomnieć o co najmniej kilku interesujących faktach:
- Bloki na osiedlu projektanci podzielili na pięć typów, od A do E, ale budynek w typie E powstał tyko jeden: jest to tzw. "Piła" przy al. Unii Lubelskiej 18, a jej potoczna nazwa pochodzi od skośnej orientacji odsłaniającej charakterystyczny układ balkonów
- Bruk, który widzimy dziś, jest oryginalny i pokrywał wcześniej wszystkie osiedlowe ulice. Z czasem podstanowiono zastąpić go asfaltem np. na ulicy Praussa, ale mieszkańcy sprzeciwiali się wyasfaltowaniu całego osiedla.
- Założenie urbanistyczne osiedla znajduje się pod opieką konserwatorską i jest wpisane do rejestru zabytków. Istnieją wytyczne dotyczące kolorystyki okien (dziś - zielone, w czasach przedwojennych - żółte) czy kształtu latarni, które maja nawiązywać do dawnych lamp gazowych.
- Stojące przy ul. Srebrzyńskiej budynki przypominające wille należały do dawnej gazowni, zbudowanej tam jeszcze na początku XX wieku. Pozyskiwano tam gaz koksowniczy, gromadząc go w nieistniejącym już zbiorniku, który pod wpływem ciśnienia nadymał się jak balon. Zanim rozebrano zbiornik w latach '70, obiekt dostarczał gaz konieczny dla oświetlenia osiedla.
- Po wojnie w bloku na Srebrzyńskiej, w tej samej klatce co niegyś Strzemiński, zamieszkała Anna Rynkowska, autorka pierwszej monografii ulicy Piotrkowskiej i wielu innych cennych prac dotyczących historii Łodzi.
- W czasach przedwojennych osiedlowy dozorca zamykał wszystkie klatki na klucz po 23:00. Jeśli ktoś chciał wrócić do domu, a zapomniał kluczy, musiał znaleźć dozorcę na nocnym obchodzie.
- Pierwszy zarząd osiedla wprowadził drakoński i czasem absurdalny regulamin: nie wolno było suszyć w mieszkaniach prania (stąd suszarnie), wbijać gwoździ i haków do drzwi lub okien, trzymać psów i kotów, uprawiać jakiegokolwiek rzemiosła, a przy szyciu na maszynie należało stosować "środki tłumiąc hałas".
- Osiedle znienawidziło wielu taksówkarzy: niektóre bloki miały więcej niż jedno wyjście z tej samej klatki. Cwaniaczący klienci potrafili podjechać taksówką pod dom, poprosić taksówkarza żeby ten poczekał, aż przyniosą z mieszkania pieniądze, wejść do nie swojego bloku i opuścić go tylnymi drzwiami, znikając na dobre.
- W załozeniach modernizmu nie stosuje się ornamentów, a jedynym elementem dekoracyjnym budynku są same materiały budowlane. Tutaj zachowały się one w formie odsłoniętych rzędów cegieł w okolicach okien.
- Robotnikom, których nie było stać na mieszkania "na Montwille" miasto zbudowało kolonię wielorodzinnych drewnianych domów komunalnych w okolicach ulic Borowej i Siewnej na pobliskiej Mani. Po licznych remontach stoją tam do dziś, a każdy z nich wyposażony jest w ogród.
---